Soundtracki zalecane do słuchania:
Tundraful, Houndsditch Home for Wayward Youth,
Pris Witless, She Returned (w zakładce „Soundtrack”)
Przykrył ją i zgasił światło, zapalając niewielką lampkę na jej szafce nocnej. Meg spojrzała na niego, leżąc na lewym boku. Tak bardzo chciała się dowiedzieć, dlaczego jej brat przez ostatnie dni chodził przygnębiony. Martwiła się o niego.
— Dobranoc, Meg.
— Leon? — szepnęła.
— Tak?
— Czy wróciłeś do Toussaint?
Chłopak westchnął ciężko i pogłaskał młodszą siostrę po głowie.
Z całej rodziny była jedyną osobą, która wiedziała o Krainie Czarów. Sądził, że rodzice uznają go za niespełna rozumu, jeżeli im powie. A Meg zawsze lubiła opowiastki i drobne anegdotki związane z Toussaint.
— Tak. Ale to nic istotnego.
Meghan wyskoczyła spod kołdry, siadając gwałtownie.
— Chcę ją zobaczyć! Albo zobaczyć Alice!
— Nie sądzę, żeby oba te pomysły były dobre. Ja sam jej jeszcze nie poznałem. A Kraina... Wcale nie jest taka, jaką możesz sobie wyobrażać.
— Dobre sobie! — fuknęła, krzyżując ręce. — Chcę ją zobaczyć!
Westchnął i wstał, podchodząc do drzwi. Nie mógł jej pokazać tego miejsca. Nie wtedy, gdy wyglądało jak istna Syberia. Nie wtedy, gdy Stwórczyni pamiętała wszystkie swoje przykre wspomnienia, a mieszkańcy byli zmartwieni i smutni.
— Gdzie idziesz?!
— Do Krainy Czarów — powiedział i wyszedł, zamykając drzwi.
• • •
Wiecznie chłodne powietrze Tundraful wydawało się jeszcze bardziej mroźne niż zazwyczaj. Niepokojąco piękny krajobraz był jeszcze bardziej niepokojący z powodu muzyki, którą grał cichy wiatr.
Cicho westchnął, poprawiając ciepły płaszcz i siadając na śnieżnej zaspie. Obok niego pojawił się kot, który patrzył na księżyc, popadający fajkę. Swego rodzaju dym malował na ciemnym niebie wstążki zorzy polarnej.
— Tu nic się nie zmieniło. — Westchnął szatyn. — Jak zawsze zapiera dech w piersiach.
Kot kiwnął głową i położył ją na złożonych na śniegu łapach.
— Coś się stało?
Kot zerknął na niego. Nie nosił na twarzy swojego wiecznego uśmiechu.
— Nie — burknął i spojrzał na niego. — Może lepiej kontynuujmy?
— Czy na pewno jesteś gotowy? — rzekł zmartwiony Leon.
— Tak — powiedział z westchnieniem. — Tak myślę.
Chłopak pokiwał głową, a kot zaczął rysować wzorki na śniegu, patrząc pustym wzrokiem na śnieg.
— Kilka miesięcy po gwałcie, wyszła z Rutledge i urodziła córeczkę.
Leona zamurowało. Przełknął ślinę z małym przerażeniem.
— Niestety przez jej stan, odebrano ją jej.
— Jak miała na imię?
— Dała jej na imię Freya. Potem została jej odebrana i pozostawiona w jakimś sierocińcu. Alice przez kilka miesięcy mieszkała w jednym z domów publicznych, próbując ją odnaleźć. Bez skutku. Potem Priscilla Witless znalazła jej dach nad głową pod skrzydłami tego bękarta. — Splunął. — Pozwól, że opowiem ci o jednym z dni, kiedy tutaj wróciła.
• • •
Wpatrywał się w nią jak w obrazek. W jego przebiegłych oczach błyszczało pożądanie. Piękna, młoda kobieta, leżąca przed nim na kozetce, była kompletnie nieświadoma, nie poczułaby, gdyby zaczął z nią robić te wszystkie podłe rzeczy, które chodziły mu po głowie od samego początku. Wyobrażał sobie jej drobne ciało pod nim. Słyszał jej krzyki na zmianę z jękami. Słyszał, jak krzyczy jego imię, jak jej usta anielicy wykrzykują przekleństwa, gdy jej paznokcie drapią jego plecy w ekstazie.
— Więc, Alice — odchrząknął, starając się zignorować jego rosnące podniecenie na myśl o stosunku z czarnowłosą pięknością — co widzisz?
Zmarszczyła brwi i wykrzywiła usta w grymasie.
— Widzę… ogień. I śnieg, lód.
Mężczyzna zmarszczył brwi, widząc cienką warstwę szronu na jej rękach i odrobinę na jej ślicznej, porcelanowej twarzy. Pomyślał, że to przywidzenie i zamrugał kilka razy. Lecz coś, co wydawało się być złudzeniem, okazało się rzeczą prawdziwą.
— Mów dalej.
— Widzę zabawki i Krainę Czarów… i… i kołyskę.
Nagle otworzyła oczy, które zaszły łzami. Kilka z nich opadło na jej policzki, topiąc szron na jej twarzy. Potarła ramiona, patrząc, czy okna nie są czasem otwarte.
— Jest… strasznie zimno — szepnęła.
Wyjął z szuflady ciepły koc i otulił ją nim, zakrywając oszronione ręce. Położył dłoń na jej lodowatym policzku i potarł kciukiem jej wystającą kość policzkową.
— Zostaw mnie — warknęła.
Nie posłuchał, zaczął gładzić jej udo nieokryte pończochą. Unosił jej spódnicę, przemieszczając swoją dłoń na wewnętrzną stronę uda.
— Powiedziałam: zostaw mnie! — wrzasnęła, łapiąc jego twarz i wbijając w nią ostre paznokcie.
Odsunął się. Jego policzek miał na sobie krwawe ślady oraz odrobinę lodu, który pozostawiły jej palce.
Wydostała się spod niego i wybiegła, trzaskając drzwiami. Zobaczył ją mały Charlie, który poszedł za nią. Pociągnął za klamkę drzwi. Były zamknięte. Zapukał kilka razy.
— Odejdź! — krzyknęła zapłakana.
— Alice to… to ja. Charlie.
Usłyszał stukot butów, a potem przekręcanie klucza. Wszedł do środka, a Alice zamknęła za nim drzwi. Widząc jej stan, zacisnął usta, które utworzyły wąską linię. Usiadła na łóżku, a łzy spływały po jej twarzy, kiedy miała wplątane palce w swoje włosy. Podszedł do niej i objął ją. Poczuł, jak była zimna, nawet jej włosy wydawały się zamarzać.
• • •
Leon wytarł swoje mokre policzki, a dłonie o płaszcz. Odchrząknął, chowając ręce do kieszeni i oparł się o chłodną skałę.
— Odebrano jej Freyę, przez co nie mogła jej traktować jak córkę, więc Charliego traktowała jak syna? — spytał smutnym głosem.
— Nadal go tak traktuje. Był jedynym dzieckiem w Houndsditch, które jej nie nienawidziło. Wszystkie inne dzieci pałały do niej nienawiścią. Szydziły z niej, traktowały jak podczłowieka, kogoś rangą lub dwiema niżej od nich.
— Czy Charlie jest tutaj?
— Mhm. Mieszka z Alice w zamku. Jest jedyną osobą, do której czasem się uśmiechnie. — Westchnął smutno — Ale zostawmy ten temat. Kiedy się zdrzemnęła, zdążył usunąć jej pamięć. Nie miała pojęcia, co stało się na sesji, a ja miałem ochotę go rozszarpać. No ale nieważne. Powiedział jej, by poszła do farmaceuty na High Street.
— I tam spotkała Pris? — zapytał.
— I tam spotkała Pris. — Kiwnął łbem.
• • •
Ludzie instynktownie omijali ją szerokim łukiem, widząc jej pusty wyraz twarzy. Szeptali miedzy sobą, wymieniając się plotkami na temat jej osoby. Myśleli, że nic nie słyszy, lecz było odwrotnie. Sprawiali, że jej serce zamarzało już nie tylko na powierzchni, ale gorycz i zlodowacenie zaczęły przenikać do rdzenia i tam siać spustoszenie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co się z nią dzieje. Co się z nią działo. Co ją spotkało. Wszyscy jedynie „coś słyszeli, że…” i tu zaczynała się wiązanka niepotwierdzonych plotek i pomówień, przez które sama dziwiła się, co właściwie zrobiła. Większość z nich były kłamstwami, inne półprawdami. Nasłuchała się wystarczająco o tym, dlaczego zabrano jej córkę. Alkohol, znęcanie się nad nią, opioidy, mimo że była czysta, od kiedy dowiedziała się o ciąży, a chyba nikt nie wpadł na to, że stało się to dlatego, że przez jej stan psychiczny po porodzie nie była w stanie się nią zająć. Słyszała też to, że podobno, jak to mówiły największe londyńskie plotkary, „puściła się z lekarzem w Rutledge, by wypuścił ją, dlatego zaszła w ciążę”. Największa bzdura, jaką słyszała. Choć wciąż nie wiedziała, jakim cudem została matką.
Nie uważała zbytnio, gdy szła. I to było jej największym błędem, jaki popełniła tego dnia. Wpadła na starą i jakże kochaną Pris Witless, dawną pielęgniarkę z Rutledge i alkoholiczkę, która szantażując ją, wyłudzała od niej pieniądze na gin.
— Och, proszę, proszę. Przecież to Alice Liddell! Znowu się spotykamy — powiedziała z entuzjazmem, mierząc ją wzrokiem.
— Siostra Witless… Znów się widzimy. To już kolejny raz w tym miesiącu — mruknęła nieprzekonana do tego marnego szczęścia.
— Wszystko w porządku, kochanieńka? Jesteś strasznie blada — powiedziała i wzięła jej dłoń w swoją. — I lodowata. Powiedz no starej Pris, źle się czujesz?
— Nie najlepiej.
— Wiesz, co ci dobrze zrobi? Wizyta w moim domku, u moich gołąbków. Piękne ptaszki. Jak ty — odparła, a dziewczyna poprawiła swoje włosy, szukając ukradkiem drogi ucieczki.
— Nie sądzę, bym miała dziś czas, siostro Witless. Muszę dostarczyć doktorowi Bumby’emu zamówienie od farmaceuty. Dlatego lepiej, bym się tam znalazła przez zamknięciem.
— Zawsze możesz do mnie wpaść w drodze powrotnej. — Uśmiechnęła się szeroko, ujawniając swoją bezzębną szczękę. — Wiesz, może przypomni mi się, gdzie ostatnio widziałam twojego parszywego królika.
• • •
— Zaraz. Jak to szantażowała Alice? — odezwał się Leon, przerywając tym samym kotu z Cheshire opowiastkę.
Kot westchnął i położył się na grzbiecie. Przez chwilę patrzył na gwieździste, pełne wstążek zorzy polarnej niebo. W końcu jednak się odezwał.
— Któregoś razu usłyszała, jak Alice obwiniała się za śmierć swojej rodziny. Od tamtego czasu groziła jej, że jeżeli nie będzie łożyła na jej utrzymanie, to wyda ją na policji. Przerażona Alice się zgodziła.
Leon odetchnął. Nie mógł uwierzyć, w jak parszywym towarzystwie ta dziewczyna się obracała. Ale co mogła zrobić? Mieszkała we wschodnim krańcu Londynu. Slumsach. Miejscu pełnym pijaków, prostytutek, alkoholików, ćpunów, gdzieś, gdzie można było pożegnać się ze zdrowiem lub życiem tylko i wyłącznie przez drobną chwilę nieuwagi. Miała do wyboru albo mieszkać w sierocińcu Angusa i łożyć na utrzymanie Priscilli, albo zostać zatrzymaną i przez jej stan uznaną za winną. Albo mieszkać na ulicy, żebrać i łożyć cały czas na utrzymanie Pris lub coś, co ledwo mu przechodziło przez myśl. Mogła zostać prostytutką, a za zarobione pieniądze kupować dla Pris alkohol.
— W drodze powrotnej — odezwał się Cheshire po chwili ciszy — wpadła na chwilę do Priscilli. Ta stara alkoholiczka poprosiła ją o przyniesienie alkoholu. Wtedy doznała halucynacji i… przybyła do nas.
— I została?
— Nie. Kilka razy wracała do świata realnego. Spotkała swoją niańkę, Radcliffe’a, Jacka Splattera. I na koniec Angusa. Ale o tym, co się stało przed tym, jak do nas wróciła na stałe, pozwól, że opowiem ci podczas następnego spotkania. Dobrze?
Leon kiwnął głową i wstał ze śniegu, otrzepując płaszcz i spodnie. Po chwili obudził się, usłyszawszy dzwonek do drzwi. Zmarszczył brwi i wstał, podchodząc do nich. Kiedy je otworzył, zobaczył kogoś, kogo na sto procent nie spodziewał się zobaczyć tego dnia. A już na pewno nie rano, w sobotę.
— Niespodzianka — powiedziała z uśmiechem.
— Violetta — szepnął i przytulił ją do siebie.
Dziewczyna objęła jego szyję ramionami i zachichotała cicho.
Widzieli się ostatnio rok temu. Jeździła po świecie. Była trochę w Hiszpanii, we Włoszech, w Anglii, Francji, trochę dłużej w Stanach. I wróciła. W końcu wróciła. Tęsknił za nią jak jasna cholera. Ale nareszcie mógł ją przytulić i spędzić z nią czas. Tak jak chciał.
Weszli do środka. Leon zrobił dla nich kawę i usiadł razem z nią przy stoliku. Rozmawiali ze sobą dłuższy czas, dopóki na dół nie zeszła z początku radosna Meghan. Ale kiedy usłyszała „Cześć, Meg” z ust Violetty, nagle naburmuszyła się okropnie i zamiast odpowiedzieć, po prostu wróciła na piętro, do swojego pokoju. Tego właśnie się spodziewał.
Meg niezbyt lubiła Violettę. Czasem nawet zdarzyło jej się go namawiać, by z nią zerwał. Często też delikatnie sugerowała, że jeżeli Alice byłaby w tym samym wieku, co w filmie Burtona, to może z nią by był. Zawsze jej wtedy odpowiadał, że jej nawet nie poznał. A kiedy słyszała, gdy mówił, że kochał Violettę, wpadała w szał i nie odzywała się do niego przez kilka dni. Miał nadzieję, że nie będzie tak tym razem.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń