sobota, 5 stycznia 2019

Rozdział drugi

Nie czuła chłodu, kiedy stała na balkonie, wśród niezwykle skomplikowanych zabudowań zamku. Gdy patrzyła na karciane wojska, patrolujące teren i nie pozwalające, by ktokolwiek przedarł się przez mury, niska temperatura jej nie przeszkadzała. I w zasadzie nie było w tym nic niezwykłego, czy zadziwiającego. Była bardziej oziębła niż zimowy wiatr, chłodniejsza niż szron, bardziej lodowata niż lód.
Weszła do środka, rzucając okiem na lodową kołyskę, która stała pod jedną z pokrytych lodem ścian. Kołyseczka była maleńka, jak dla noworodka. Podeszła do niej i przejechała po niej palcami, czując gorycz i wściekłość. Jednakże jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jej dłonie pozostawiły odrobinę lodu na gładkiej powierzchni dziecięcego łóżeczka. „Co ze mnie za matka, skoro nawet moje własne dziecko mnie opuściło", pomyślała, obserwując ruch swoich dłoni.
— Moja pani. — Usłyszała zza siebie cichy głos. — Przyniosłem maskę, tak jak wasza wysokość prosiła.
— Długo ci to zajęło — warknęła w stronę zmarzniętego białego króliczka w bordowym kubraczku. — Zostaw ją i odejdź — dodała beznamiętnie, wciąż wpatrując się w swoje dłonie.
Królik ostrożnie doskoczył do niewielkiego stolika, który stał przy oknie i zostawił poduszeczkę z delikatną lodową maską. Wyszedł, a królowa powoli, z wdziękiem i nienaganną postawą podeszła do niej i wzięła maskę w swoje dłonie, zakładając ją. Czarny kruk przeleciał nad Domeną Kapelusznika.

• • •
Leon powoli zmierzał ku herbacianemu przyjęciu. Bał się, co mogło dziać się później. Co działo się z Alice po pożarze, skoro kot mówił, że to nie wszystko. Co mogła przeżyć? Mieszkała na ulicy? Zaczęła chorować? Nie miał pomysłu, co mogło się dziać dalej, a nie chciał tworzyć czarnych scenariuszy, by nie zaprzątać sobie nimi głowy.
Spojrzał na Szalonego Kapelusznika, Marcowego Zająca i Susła. Wszystkich spowijała gorycz. Kapelusznik wpatrywał się pusto w filiżankę herbaty, Suseł podpierał głowę łapą, a Marcowy Zając bawił się swoimi długimi uszami ze zmartwieniem na pyszczku.
Pojawił się kot, siadając na jednym z krzeseł i wskazał, by Leon również przysiadł do stołu. Kapelusznik spojrzał na niego i zaczął jeździć palcem po krawędzi filiżanki.
— Wybacz za te mało radosne powitanie — powiedział, zdejmując cylinder z głowy i kładąc go na blacie stołu. — Taki teraz czas, niestety.
Kiwnął głową, a okobryk nalał mu do filiżanki gorącą herbatę.
— Przyszedłeś, bym kontynuował opowiadanie?
Na słowa kota, Leon spojrzał w dal, na ośnieżone, masywne, blaszane zabudowania i platformy, które dryfowały leniwie w powietrzu.
— Jeżeli nie chcesz teraz, to...
— A kiedy? Wolę to skończyć, niż ciągnąć w nieskończoność. Przynajmniej pozbędę się pewnego ciężaru — rzekł, a Kapelusznik nieco zamarł.
Leon pokiwał głową i dał mu czas, by zebrał siły na dalszą opowieść.
— Po pożarze — westchnął i uniósł wzrok — Alice trafiła do przytułku Rutledge. Zapadła w śpiączkę, potem zachorowała na depresję. — Kot otarł z pyska łzy, które wskazywały na jego wewnętrzne człowieczeństwo. — Przebywała wtedy w Krainie Czarów, próbowała sobie radzić. Kiedy się wybudziła, dopiero zaznała prawdziwych tortur.
— To znaczy?
— Czy wiesz, jak wyglądają wiktoriańskie metody leczenia? — spytał Suseł. — Nie jest to nic przyjemnego. Elektryczne krzesła, pijawki, pieprzona lobotomia, kaftany bezpieczeństwa za najmniejsze przewinienie. Leki, które uzależniają, a nie pomagają.
— Tak nasza droga Alice uzależniła się od opium — mruknął Zając.
Kot zacisnął zęby i wydał z siebie warknięcie.
— Rutledge było przytułkiem okropnym. Kiedy Alice tam przebywała, była jedyną dziewczyną. I do tego dzieckiem.
— Mówisz to tak, jakbyś chciał powiedzieć, że przeżyła to samo, co jej siostra — odrzekł szatyn.
— Tylko że cierpienia jej siostry zakończył ten sukinsyn Angus. — Kot znów zaczął płakać. — Kiedy Wilson miał wolne lub wracał z dyżuru, nasza mała Stwórczyni przeżywała to piekło nawet kilka razy dziennie. Za każdym razem jej pamięć była usuwana. Było mu mało jej siostry. Kiedy Alice zaczęła dojrzewać...
Kot zamilkł, zakrywając pysk łapami. Leon przysunął się do niego i razem z Kapelusznikiem położył dłoń na jego wystających łopatkach.
— Jeżeli ci to sprawia taki ból...
On, gdy sobie wyobrażał bezbronną, chorą na depresję nastolatkę pod tym potworem, czuł, jak jego wnętrze pali ból, wściekłość, chęć zemsty na mężczyźnie, który wyrządził tej dziewczynie z życia istne piekło. Co czuł Chesh? Co czuł, skoro był z nią tak emocjonalnie związany?
— Kiedy przypominają mi się jej łzy, jej krzyki, jej błagania, jej kruche ciało okryte siniakami i krwiakami... Boże.
— Mów dalej, jeżeli możesz.
— A więc najgorzej było, gdy wsadzono ją w kaftan. Miała osiemnaście lat.

• • •
Po dwugodzinnej sesji lekarz stwierdził, że muszą jej podać kolejną tego dnia dawkę opium. Nawet nie zauważył zmiany w niej. Jak błagała o większe dawki tego narkotyku, usprawiedliwiając się, że dręczą ją nocne koszmary i nie może zasnąć. Kiedy podali jej tę samą, a nawet mniejszą niż wcześniej, wpadła w szał. Doktora Wilsona nie było, więc inny lekarz, Doktor Bumby, zadecydował, by zapiąć dziewczynę w kaftan i przenieść do izolatki, by nie zrobiła krzywdy ani sobie, ani innym.
Siedziała w rogu niewielkiego pokoju, patrząc w sufit. Jej krucze włosy były roztrzepane, wzrok pusty i chłodny. Tak bardzo nie chciała tam być, próbowała wydostać się z kaftana. Bez skutku.
Usłyszała, że ktoś wchodzi do środka. Odwróciła niemrawo głowę, z radością zauważając, że był to Angus. Wreszcie ją stamtąd wypuści. Wreszcie będzie wolna, będzie mogła położyć się w swoim łóżku, a nie siedzieć w izolatce, patrząc się bezczynnie w sufit.
Zamknął drzwi. Kucnął przed nią i położył dłoń na jej policzku, na którym były ślady łez. Rozpiął kaftan. Potem przejechał kciukiem po jej wardze.

• • •
W kocie zaczęła się palić wściekłość. Cała czwórka musiała go trzymać, gdy wpadł w szał. Złapał się za głowę, próbując się uspokoić. To, jak go nienawidził, było nie do opisania. Gdy tylko o nim myślał, miał ochotę zabijać, dobrać się mu do skóry, poharatać kości. Pokazać mu, jak czuła się dziewczyna, którą niejednokrotnie skrzywdził.
— Jeżeli nie chcesz...
— Nie! — wrzasnął. — Uda mi się! Dam radę! — upierał się.
Leon westchnął i pozwolił mu mówić dalej.
— Nawet nie pisnęła. On wołał imię Elizabeth, a ona tylko płakała, będąc twarzą do podłogi. Coś się w niej złamało. Pamiętam, jak wtedy pierwszy raz zobaczyłem, jak spod jej palców wydobywa się lód. Byłem przerażony i wściekły, a co najważniejsze, nie wiedziałem, że coś takiego było możliwe w waszym świecie. Potem zahipnotyzował ją i wyczyścił jej pamięć, upewniając się, że nic nie będzie pamiętała z tamtego wydarzenia.
— Dlaczego jej wtedy nie pomogłeś?
— Bo jestem tylko jej wyobrażeniem. Nie mógłbym, nawet jeśli bym chciał. A chciałem bardzo. — Zeskoczył z krzesła i kiwnął na Kapelusznika, po czym zaczął się oddalać.
Leon zrobił to samo i ruszył za kotem.
— To koniec? Gdzie idziesz?! — krzyczał za nim.
— Dalszą część opowiem ci kiedy indziej. Muszę się przejść.

• • •
Wszedł po lodowych schodach na samą górę najwyższej wieży, która była stworzona niemal w stu procentach z lodu, szronu i śniegu. Im bardziej zbliżał się do królowej, tym większy chłód odczuwał na swojej skórze, która była okryta tylko krótką, rzadką sierścią.
Wszedł do środka. W kolistym pomieszczeniu, na którego podłodze były niezwykle fantazyjne wzory, na środku stała wanna. W niej siedziała Stwórczyni. Skulona, swoimi chudymi, alabastrowymi, pokrytymi szronem rękami obejmowała nogi. Czarne loki opadały i zakrywały jej kolana i twarz.
Włożył łapę do wody i poczuł niesamowite zimno. Niemal natychmiast wyjął ją z powodu nieprzyjemnego uczucia, jakie mu towarzyszyło przy zamoczeniu. Woda była lodowata, ale jej, zdawałoby się, to ani trochę nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, nawet się nie zatrzęsła, za to uniosła głowę. Jej wściekłe zielone oczy spojrzały na niego.
— Kim on jest? — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
— Kto, Alice?
— Ten chłopak, z którym rozmawiałeś w Domenie — wrzasnęła. — Kim on jest?!
Kot westchnął, siadając na lodowatej posadzce.
— Nie musisz się go bać.
Prychnęła i położyła się w wodzie.
— To samo mówił Wilson o Angusie. — Odwróciła głowę w kierunku balkonu. —Pieprzone brednie.
— Leon nie jest taki jak on.
— Każdy mężczyzna jest taki jak on. — Wstała, zasłaniając się satynowym szlafrokiem i stając na balkonie z założonymi rękami. — Wszyscy czują pociąg do kobiet. Lub przynajmniej uderzająca większość.
— On... Myślę, że będzie chciał ci pomóc.
— Nie potrzebuję pomocy! — wydarła się, odwracając się i rzucając rękami zaciśniętymi w ciasne pięści.
Na podłodze pojawiła się ścieżka lodowych, ostrych stalagmitów. Odskoczył, by nie zostać nadzianym na jeden z nich, a jego bursztynowe oczy zwróciły się ku królowej.
— Już otrzymałam jakże niezawodną „pomoc” od mężczyzny.
— On cię nie skrzywdzi.
— Nonsens! — wyrzuciła ręce w powietrze i odwróciła się z powrotem, patrząc na lodowy krajobraz.
Kot spuścił wzrok. Już nie była to samą Alice. Już nie tyle, co ponad półtora wieku temu. Nie była nawet tą Alice, co 143 lata temu. Ta przynajmniej nie próbowała go nabić na lodowe igły i od czasu do czasu się uśmiechała. Ta Alice, z którą miał do czynienia teraz była skorupą z sercem skutym lodem.
— Zmieniłaś się — powiedział, odchodząc. — I to bardzo.
— Kocie...
Stanął. Miał może nadzieję, że przeprosi go, spojrzy na niego i obdarzy go winnym wzrokiem. Obejmie go, powie, że miał rację. Bo miał, tylko ona nie potrafiła przyznać tego przed samą sobą.
— To nie ja, to on mnie zmienił.
Westchnął przeciągle. Nadzieja go zawiodła. Zamknęła się na wszystkich. Odrzucała każdą możliwą osobę. Nienawidziła każdego. Nie wierzyła w przyjaźń. A tym bardziej w miłość.

3 komentarze:

  1. Ten rozdział miał poprawix mi humor a jest zdecydowanie gorzej. Rozdział jest zajebisty, ale mam takie nerwy, że szok. Jakim skurwielem trzeba być żeby robić takie rzeczy? Przechodziła przez to wszystko i teraz odbiło siesto na jej psychice. Jeżeli komukolwiek uda się do niej dotrzeć, to będzie to cud. Naprawdę.

    Mam nadzieję, że piszesz następny, emocjonujący rozdział 😍😍

    Do następnego!

    Less

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem tak zszokowana i zdołowana, że zabrakło mi słów.
    Czasem są takie teksty, które przeszywają duszę.
    Ten właśnie do takich należy.
    Nie napiszę nic więcej. Wybacz.
    Wspaniałe, ale bolesne.

    PS. Pojawił się pierwszy rozdział na City of Broken Angels, a dziś jeszcze na Si Te Tuviera będzie kolejny.
    Przepraszam za opóźnienie i brak rozdziałów w zeszłym tygodniu, ale wyjaśniłam wszystko na blogu. Buziaki!

    OdpowiedzUsuń