Kot nie wyglądał na szczególnie radosnego, gdy myślał nad tym, jakich słów użyć, by zacząć opowiadanie o dniu pożaru. Samo zastanawianie się wydawało się sprawiać ból. Bał się, co będzie, gdy już zacznie opowiadać. Czy nie wybuchnie? Czy zdoła wykrzesać z siebie to wszystko? Czy może jednak nie zdoła powiedzieć mu nic?
— Dobrze więc — zaczął z westchnieniem — zaczęło się to w grudniu 1864. Jakoś niedługo przed gwiazdką.
— Ile Alice miała wtedy lat?
Pazury kota wbiły się w podłogę. Nagle zezłościł się. Albo poczuł się winien, że to się stało, kiedy była tak młoda.
— Osiem.
Leon kiwnął głową, pozwalając kotu opowiadać dalej.
— Dobry wieczór, profesorze — młody mężczyzna przywitał się z ojcem dziewcząt.
— Och, Angus, dobry wieczór.
Elizabeth wzięła Alice na ręce, patrząc na studenta z nienawiścią w oczach. Zmierzył ją wzrokiem i uśmiechnął się zalotnie. Obu dziewczynom zrobiło się niedobrze. Obie uważały wszystkich studentów ich ojca, oprócz jednego, przez którego na samą myśl robiło się Elizabeth niesamowicie gorąco, za bandę oślizgłych ropuch. I tak ich również po kryjomu nazywały.
Spojrzały na siebie wymownym wzrokiem i Lizzie poszła do środka z siostrą na rękach.
Tak, kot był znany z tego, że nienawidził, gdy mu się przerywało, szczególnie gdy opowiadał na tak druzgocący go temat. Po chwili jednak uspokoił się i spojrzał na niego przepraszającym wzrokiem.
— Przepraszam, po prostu... O co chciałeś zapytać?
Westchnął, a kot poruszył uchem, bojąc się pytania. Każde pytanie związane ze Stwórczynią było dla niego trudne.
— Kim był Angus?
W oczach kota pojawiła się czysta nienawiść. Leon przełknął ślinę. Chyba nie powinien pytać.
— Do tego jeszcze dojdziemy — mruknął. — A teraz przenieśmy się w czasie o kilka godzin.
Niedługo potem głos jej siostry ucichł. Kiedy się trochę uspokoiła, usłyszała kroki i zobaczyła sylwetkę. Wysoką, szczupłą. Miała wrażenie, że widzi świecące, puste ślepia. Przestraszyła się, myśląc, że to centaur; nie mając pojęcia, że to student jej ojca i zamknęła szczelnie oczy, chowając się pod satynową kołdrę. Zamknął drzwi, pozbawiając jej pokoju światła, które świeciło się na korytarzu.
— Nie tylko. — Kot uniósł łeb do góry, powstrzymując łzy. — Udusił ją. Zgwałcił, a potem udusił. Ale to nie koniec. Niestety.
W Leonie zaczął narastać gniew. Księżna patrzyła na niego jakby przestraszona i tylko oczekiwała na wybuch chłopaka. Zwinął dłonie w pięści, mając niesamowitą ochotę sprać tego człowieka. Gdyby nie fakt, że już nie żył.
Po chwili kiwnął głową.
— Kontynuuj, kocie.
Podbiegła do niego. Była na parterze, więc tylko się wspięła i zeskoczyła, odbiegając od palącej się posiadłości. Patrzyła na nią, czując, jak szybko i boleśnie bije jej serce. Czekała na nich. Zaczęto gasić pożar. Wciąż czekała, słysząc zmartwione jej stanem głosy, które odsuwała od siebie. Była pełna nadziei, że strażacy zaraz wyprowadzą jej rodzinę z posiadłości. Jednak minęła godzina. Stała boso w śniegu, który sięgał jej niemal kolan, patrząc na to, jak ogień gaśnie. Potem poczuła uścisk na jej ramieniu.
— Alice... przykro mi — odparł Radcliffe, prawnik jej rodziny.
— Dlaczego? Gdzie mama, tata i Lizzie? — spytała, patrząc na mężczyznę.
Westchnął ciężko.
— Lepiej chodźmy stąd. Zabiorę cię do szpitala. — Złapał jej rękę.
— Gdzie moi rodzice i Lizzie?! — wrzasnęła, tupiąc nogą i wyrywając swoją dłoń z jego uścisku.
— Są w lepszym świecie, Alice. — Klęknął przed poparzoną dziewczynką.
— Są w Krainie Czarów?
Mężczyzna wziął ją na ręce najostrożniej, jak tylko mógł. Objęła go ramionami wokół szyi, patrząc na ostatnie płomienie niszczycielskiego pożaru.
— Tak, Alice. — Westchnął. — Są w Krainie Czarów.
— To nie wszystko... ale dziś już nie mam na to siły.
Widział niesamowity ból w oczach kota, który zaczął się oddalać. Kochał tę dziewczynę. Gdyby tak nie było, nie czułby się tak zraniony tym, co się stało. Nie czułby się zraniony jej cierpieniem.
Chłopak wstał i pożegnał się z księżną, idąc do bramy Krainy Czarów, by wrócić do świata realnego. Był przed swoim domem. Na zewnątrz było już ciemno i wietrznie. Zapowiadało się na deszcz. Westchnął ponuro.
Wszedł do środka i poczuł, jak jego młodsza siostra wpada mu w ramiona. Z uśmiechem spojrzała mu w oczy, a wtedy zobaczyła w nich mieszankę smutku i złości.
— Co się stało, Leon?
Zmusił się, by się uśmiechnąć. Choć ten uśmiech był kompletnie nieszczery.
— Nic, Meg. — Spojrzał w kierunku salonu. — Gdzie rodzice?
— Na kolacji. Jestem z Larą.
Lara, jego dawna przyjaciółka, wróciła kilka tygodni temu do Argentyny. Od tego czasu opiekowała się Meghan, gdy jego nie było w domu, a jego rodzice mieli spotkania biznesowe.
Wszedł do pokoju, witając się z dziewczyną, która powitała go uśmiechem, a po chwili rozmowy, pożegnała się i zostawiła ich samych. Leon zaczął robić kolację. Meg siedziała przy wyspie kuchennej, machając nogami i patrząc na niego.
Alice była w jej wieku, gdy straciła swoją rodzinę. To łamało serce chłopaka, bo nie wyobrażał sobie zostawić swojej siostry w tym wieku. Zastanawiał się, co było dalej; czy gdzieś może przeczytać jej prawdziwą historię. Czy może się skądś dowiedzieć chociażby odrobiny prawdy.
— Leon, zaraz się pokaleczysz.
Ocknął się, widząc, że nóż, którym kroił warzywa, niebezpiecznie zbliża się do jego palców. Westchnął i ułożył je na kanapki, po czym postawił talerz przed siostrą.
— A ty? — zapytała się, biorąc jedną z nich.
— Jadłem na mieście — burknął.
Meg przeczuwała, że coś jest nie tak. Widziała to w jego ruchach, mimice, oczach, w sposobie, jakim mówił. Stwierdziła jednak, że lepiej będzie, gdy będzie milczała, nie pytając o powód jego złego samopoczucia.
Kiedy zjadła, Leon pomógł jej się umyć i po przebraniu, położył ją do łóżka. Kiedy jego siostra zasnęła, poszedł do siebie. Położył się na łóżku, patrząc w sufit. Tak bardzo jej współczuł. Tak bardzo chciał, by ta ośmioletnia dziewczynka jednak nie straciła najbliższych jej osób. Ale co mógł zrobić? W szczególności teraz, kiedy było przynajmniej półtora wieku za późno.
Prawdopodobnie, gdyby Arthur nie ufał swojemu studentowi, nic by się nie stało. Jak bardzo musiała czuć się skrzywdzona po tym, gdy dotarło do niej, że jej rodzina nie żyje? Jak musiała czuć się z myślą, że została sierotą? Gdzie przebywała po tym, jak wyszła ze szpitala? Została przygarnięta przez kogoś? Może przez Radcliffe'a? Mieszkała w sierocińcu? W jakimś przytułku? No bo chyba nie na ulicy... Chyba...
— Dobrze więc — zaczął z westchnieniem — zaczęło się to w grudniu 1864. Jakoś niedługo przed gwiazdką.
— Ile Alice miała wtedy lat?
Pazury kota wbiły się w podłogę. Nagle zezłościł się. Albo poczuł się winien, że to się stało, kiedy była tak młoda.
— Osiem.
Leon kiwnął głową, pozwalając kotu opowiadać dalej.
• • •
Chichotała cicho, kiedy jej siostra rzucała w akcie zemsty śnieżką w ich ojca. Natarcie śniegiem nie było czymś, co mogło przejść mu płazem, w szczególności, że Elizabeth nie była osobą, która przepuszczała ludziom takie rzeczy.
Niebo zaczęło robić się szare, a podwórze stawało się skąpane w mroku. Śniegu, jak na Anglię, było mnóstwo, a zapowiadało się, że następnego dnia będzie go jeszcze więcej, gdyż nieustannie padał. Cała trójka, pod czujnym okiem Loriny Liddell, bawiła się znakomicie. Lepili bałwana, rzucali się śnieżkami, kotka Liddellów próbowała łapać w łapki śnieg. Kiedy Dinah zaczęła syczeć i chować się za Alice, dziewczynka zaczęła się rozglądać, uspokajając wściekłą kotkę. Wtedy zobaczyła znajomą sylwetkę. Chudą, wysoką. Sylwetkę osoby, której jej siostra nienawidziła, a ona podzielała jej brak sympatii do owej osoby. Zmarszczyła brwi, posyłając mężczyźnie niezwykle wrogie i wściekłe spojrzenie.— Dobry wieczór, profesorze — młody mężczyzna przywitał się z ojcem dziewcząt.
— Och, Angus, dobry wieczór.
Elizabeth wzięła Alice na ręce, patrząc na studenta z nienawiścią w oczach. Zmierzył ją wzrokiem i uśmiechnął się zalotnie. Obu dziewczynom zrobiło się niedobrze. Obie uważały wszystkich studentów ich ojca, oprócz jednego, przez którego na samą myśl robiło się Elizabeth niesamowicie gorąco, za bandę oślizgłych ropuch. I tak ich również po kryjomu nazywały.
Spojrzały na siebie wymownym wzrokiem i Lizzie poszła do środka z siostrą na rękach.
• • •
— Właściwie...
— Noż ile razy można mówić, że mi się nie przerywa?!Tak, kot był znany z tego, że nienawidził, gdy mu się przerywało, szczególnie gdy opowiadał na tak druzgocący go temat. Po chwili jednak uspokoił się i spojrzał na niego przepraszającym wzrokiem.
— Przepraszam, po prostu... O co chciałeś zapytać?
Westchnął, a kot poruszył uchem, bojąc się pytania. Każde pytanie związane ze Stwórczynią było dla niego trudne.
— Kim był Angus?
W oczach kota pojawiła się czysta nienawiść. Leon przełknął ślinę. Chyba nie powinien pytać.
— Do tego jeszcze dojdziemy — mruknął. — A teraz przenieśmy się w czasie o kilka godzin.
• • •
Leżała spokojnie, bo nie mogła zasnąć. Cały czas dręczyło ją przeczucie, że coś jest nie tak. Jej czarne loki były całe w kołtunach od przewracania się z jednego boku na drugi. Zielone oczy, mimo że czerwone, nie chciały się zamknąć. Nie mogła spać z poczuciem, że zaraz coś się stanie. Z tym palącym poczuciem, że coś jest nie tak, poczuciem niepokoju, wrażeniem, że coś może się komuś stać.
Po chwili, zważając na to, że drzwi były otwarte, usłyszała dziwne dźwięki z pokoju jej siostry. Dość nieskładne i histeryczne. Jakby miała koszmar. Nie odważyła się wyjść z łóżka i sprawdzić, czym były, choć podejrzewała, że jej siostra po prostu znów rozmawia przez sen, jak to zdarzało jej się od dość długiego czasu.Niedługo potem głos jej siostry ucichł. Kiedy się trochę uspokoiła, usłyszała kroki i zobaczyła sylwetkę. Wysoką, szczupłą. Miała wrażenie, że widzi świecące, puste ślepia. Przestraszyła się, myśląc, że to centaur; nie mając pojęcia, że to student jej ojca i zamknęła szczelnie oczy, chowając się pod satynową kołdrę. Zamknął drzwi, pozbawiając jej pokoju światła, które świeciło się na korytarzu.
• • •
— Błagała o pomoc — znów mu przerwał. — Elizabeth błagała o pomoc. Angus ją zgwałcił, tak?— Nie tylko. — Kot uniósł łeb do góry, powstrzymując łzy. — Udusił ją. Zgwałcił, a potem udusił. Ale to nie koniec. Niestety.
W Leonie zaczął narastać gniew. Księżna patrzyła na niego jakby przestraszona i tylko oczekiwała na wybuch chłopaka. Zwinął dłonie w pięści, mając niesamowitą ochotę sprać tego człowieka. Gdyby nie fakt, że już nie żył.
Po chwili kiwnął głową.
— Kontynuuj, kocie.
• • •
Leżąc w absolutnych ciemnościach pod kołdrą, poczuła smród dymu i usłyszała głośne wołania jej matki i ojca. Nie wiedziała, co się dzieje. Wiedziała tylko, że ma uciekać, a jej rodzice zajmą się Elizabeth. Wstała więc z łóżka i wyleciała przez drzwi. Ogień sprawiał, że wszędzie było niesamowicie gorąco, próbowała przedostać się przez skwierczące płomienie, pękające drewno, tumany dymu. Jej pluszowy królik był wciąż przyciśnięty do jej piersi. Łzy płynęły po jej policzkach. Pierwszy raz aż tak się bała. Choć te łzy mogły nie być tylko łzami przerażenia, kiedy ogień dotykał jej rąk, nóg, zbliżał się niebezpiecznie do twarzy.
Kiedy biegła, strop się zawalił. Prawie została przyciśnięta niezwykle ciężkim kawałem drewna. Serce waliło w jej malutkiej klatce piersiowej jak oszalałe, z trudnością oddychała, pokasłując, gdy dym dostawał się do jej płuc. Rozejrzała się i zobaczyła okno po drugiej stronie. Słyszała krzyki jej rodziców oraz daremne próby wyciągnięcia Elizabeth z jej sypialni.Podbiegła do niego. Była na parterze, więc tylko się wspięła i zeskoczyła, odbiegając od palącej się posiadłości. Patrzyła na nią, czując, jak szybko i boleśnie bije jej serce. Czekała na nich. Zaczęto gasić pożar. Wciąż czekała, słysząc zmartwione jej stanem głosy, które odsuwała od siebie. Była pełna nadziei, że strażacy zaraz wyprowadzą jej rodzinę z posiadłości. Jednak minęła godzina. Stała boso w śniegu, który sięgał jej niemal kolan, patrząc na to, jak ogień gaśnie. Potem poczuła uścisk na jej ramieniu.
— Alice... przykro mi — odparł Radcliffe, prawnik jej rodziny.
— Dlaczego? Gdzie mama, tata i Lizzie? — spytała, patrząc na mężczyznę.
Westchnął ciężko.
— Lepiej chodźmy stąd. Zabiorę cię do szpitala. — Złapał jej rękę.
— Gdzie moi rodzice i Lizzie?! — wrzasnęła, tupiąc nogą i wyrywając swoją dłoń z jego uścisku.
— Są w lepszym świecie, Alice. — Klęknął przed poparzoną dziewczynką.
— Są w Krainie Czarów?
Mężczyzna wziął ją na ręce najostrożniej, jak tylko mógł. Objęła go ramionami wokół szyi, patrząc na ostatnie płomienie niszczycielskiego pożaru.
— Tak, Alice. — Westchnął. — Są w Krainie Czarów.
• • •
— Jakim trzeba być, do cholery ciężkiej, człowiekiem, by zrobić coś takiego? — warknął Leon. — Człowiekiem! Potworem. Pozbawił ośmioletniego dziecka rodziny i dachu nad głową!— To nie wszystko... ale dziś już nie mam na to siły.
Widział niesamowity ból w oczach kota, który zaczął się oddalać. Kochał tę dziewczynę. Gdyby tak nie było, nie czułby się tak zraniony tym, co się stało. Nie czułby się zraniony jej cierpieniem.
Chłopak wstał i pożegnał się z księżną, idąc do bramy Krainy Czarów, by wrócić do świata realnego. Był przed swoim domem. Na zewnątrz było już ciemno i wietrznie. Zapowiadało się na deszcz. Westchnął ponuro.
Wszedł do środka i poczuł, jak jego młodsza siostra wpada mu w ramiona. Z uśmiechem spojrzała mu w oczy, a wtedy zobaczyła w nich mieszankę smutku i złości.
— Co się stało, Leon?
Zmusił się, by się uśmiechnąć. Choć ten uśmiech był kompletnie nieszczery.
— Nic, Meg. — Spojrzał w kierunku salonu. — Gdzie rodzice?
— Na kolacji. Jestem z Larą.
Lara, jego dawna przyjaciółka, wróciła kilka tygodni temu do Argentyny. Od tego czasu opiekowała się Meghan, gdy jego nie było w domu, a jego rodzice mieli spotkania biznesowe.
Wszedł do pokoju, witając się z dziewczyną, która powitała go uśmiechem, a po chwili rozmowy, pożegnała się i zostawiła ich samych. Leon zaczął robić kolację. Meg siedziała przy wyspie kuchennej, machając nogami i patrząc na niego.
Alice była w jej wieku, gdy straciła swoją rodzinę. To łamało serce chłopaka, bo nie wyobrażał sobie zostawić swojej siostry w tym wieku. Zastanawiał się, co było dalej; czy gdzieś może przeczytać jej prawdziwą historię. Czy może się skądś dowiedzieć chociażby odrobiny prawdy.
— Leon, zaraz się pokaleczysz.
Ocknął się, widząc, że nóż, którym kroił warzywa, niebezpiecznie zbliża się do jego palców. Westchnął i ułożył je na kanapki, po czym postawił talerz przed siostrą.
— A ty? — zapytała się, biorąc jedną z nich.
— Jadłem na mieście — burknął.
Meg przeczuwała, że coś jest nie tak. Widziała to w jego ruchach, mimice, oczach, w sposobie, jakim mówił. Stwierdziła jednak, że lepiej będzie, gdy będzie milczała, nie pytając o powód jego złego samopoczucia.
Kiedy zjadła, Leon pomógł jej się umyć i po przebraniu, położył ją do łóżka. Kiedy jego siostra zasnęła, poszedł do siebie. Położył się na łóżku, patrząc w sufit. Tak bardzo jej współczuł. Tak bardzo chciał, by ta ośmioletnia dziewczynka jednak nie straciła najbliższych jej osób. Ale co mógł zrobić? W szczególności teraz, kiedy było przynajmniej półtora wieku za późno.
Prawdopodobnie, gdyby Arthur nie ufał swojemu studentowi, nic by się nie stało. Jak bardzo musiała czuć się skrzywdzona po tym, gdy dotarło do niej, że jej rodzina nie żyje? Jak musiała czuć się z myślą, że została sierotą? Gdzie przebywała po tym, jak wyszła ze szpitala? Została przygarnięta przez kogoś? Może przez Radcliffe'a? Mieszkała w sierocińcu? W jakimś przytułku? No bo chyba nie na ulicy... Chyba...
Heej!
OdpowiedzUsuńJednak jestem wczewcześ. Udało się. Przeczytałam i jestem trochę zła. Biedny kocur musiał rozdrapać rany przez Leona. Wścibskie to takie, że szkoda gadać. Jest tego jednak pewien plus.
Czy ja już kiedyś mówiłam, że Angus to chuj? Walnęłabym innymi epitetami jeszcze, ale szkoda moich nerwów, a tobie by oczy wypaliło. Jak mógł coś takiego zrobić? Tylko, że to nie był kaprys, a coś się za tym musiało kryć, tylko nie wiem co.
Zajebisty rozdział! Przecież ty wiesz, że tak jest, to nie muszę cie uświadamiać.
Do następnego!
Less
Jestem i przeczytałam!
OdpowiedzUsuńTo jest straszne!
Bynajmniej nie mówię o rozdziale, bo on jest świetny.
Mam na myśli historię Alice.
Biedna, nie wyobrażam sobie co czują dzieci w takiej sytuacji.
Świetnie wprowadziłaś temat Krainy Czarów <3
Leon jaki troskliwy brat :)
Lara? Jaka kurde Lara? XD
A Angus? Śmieć skończony i największy bydlak, który powinien zostać pozbawiony przyrodzenia, a potem nabić na pal takiego.
Kocur nerwowy jak to kocur. Biedny, że musi rozdrapać bolesne rany. Jednak każdy kij ma dwa końce. Coś dobrego z tego na pewno wyniknie.
Czekam niecierpliwie!
Buziaki
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń